Proszę by każda osoba, która czyta te moje wypociny zostawiła po sobie komentarz. Może on zawierać cokolwiek, nawet kropkę. Ale będę przynajmniej wiedziała ile osób to czyta. Dla was to kilka sekund, a dla mnie zapał do pracy. Także czytajcie i komentujcie. Proszę. :)
Rozdział 20
7 dni, maksymalnie
muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=lWA2pjMjpBs
*30/ 31 sierpień 2012*
*perspektywa Lii*
Odkąd wróciłam do domu minął już tydzień. W tym czasie pozałatwiałam wszystkie zaległe sprawy, ale większość czasu przesiedziałam u moich rodziców. Tak bardzo się za nimi stęskniłam. CHWILE z nimi spędzone dały mi do myślenia o moim życiu.
Rozdział 20
7 dni, maksymalnie
muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=lWA2pjMjpBs
*30/ 31 sierpień 2012*
*perspektywa Lii*
Odkąd wróciłam do domu minął już tydzień. W tym czasie pozałatwiałam wszystkie zaległe sprawy, ale większość czasu przesiedziałam u moich rodziców. Tak bardzo się za nimi stęskniłam. CHWILE z nimi spędzone dały mi do myślenia o moim życiu.
Gdy tylko dowiedziałam się o chorobie, to za wszelką cenę chciałam żyć. A teraz zastanawiam się czy nie lepiej byłoby odpuścić. Zaprzestać leczenie, zwyczajnie się poddać i po jakimś czasie odejść.
Coraz częściej zastanawiam się w jaki sposób UMRĘ. Może któregoś dnia zwyczajnie położę się do łóżka, zapadnę w wieczny sen i nigdy się już nie obudzę. Albo będę przemierzała pobliski park i nagle upadnę i o własnych siłach już nigdy się nie podniosę. Chyba, że to wcale nie będzie śmierć spowodowana moją chorobą... Może potrąci mnie samochód albo przedawkuje z samookaleczeniem się. Właśnie.. Ostatnio się zapomniałam, wpadłam w nałóg. Nie ma dnia abym nie raniła się, to weszło już w mój zwyczaj. Muszę jakoś odreagować, chociaż wiem, że to zły zwyczaj. Wpadłam w błędne koło i myślę za sama nie dam już rady z niego wyjść. To zaszło za daleko. Jestem pewna, co do mojej decyzji. Nie chcę się już leczyć. To dla mnie koniec. PODDAŁAM SIĘ. Nie mam już dla kogo żyć, więc nikt nie ucierpi na mojej śmierci. Ja natomiast tylko zyskam. Spotkam się z rodzicami i Bogiem. Będę takim aniołem, który sprawuje opiekę nad ludźmi na Ziemi. Będę pomagać Louisowi, Eleanor, Niallowi i Patricii, Zaynowi i Mo, Liamowi i Danielle i... i Harremu. Tak jemu też. Mimo tego co uczynił, ja nadal go KOCHAM i nie przestanę. Moja miłość jest wieczna i niezniszczalna. Chociaż nie zawsze wszystko umie wybaczyć i naprawić to cały czas kocha...
Było południe, a dokładniej godzina 12.23, gdy po raz pierwszy do drzwi domu od chwili mojego zamieszkania w nim zadzwonił dzwonek. Wstałam z łóżka, na którym leżałam od dobrej godziny, po spakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy w razie nagłej konieczności udania się do szpitala. Zbiegłam po skrzypiących, drewnianych schodach i nie patrząc przez wizjer otworzyłam drzwi. To co tam ujrzałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ale po nim mogłam się tego spodziewać, mimo tej ostatniej akcji w londyńskim supermarkecie. Gdy tylko zobaczyłam szyderczo uśmiechającego się Maxa od razu ciśnienie mi podskoczyło. Chciałam zatrzasnąć drzwi, ale sprytniejszy i pewny mojej reakcji Thompson wślizgnął się do środka. Staliśmy przez chwilę i wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Nie miałam siły na kolejne kłótnie. Chciałam w pokoju z wszystkimi się POŻEGNAĆ i ODEJŚĆ...
-A nie mówiłem? Wiedziałem, że wrócisz. Do mnie. Kochasz Cię nadal.- powiedział pewny swojej fałszywej wypowiedzi.
-Nie wróciłam ani dla ciebie, ani z twojego powodu. Nie kocham cię, zrozum. Moje SERCE należy do kogoś innego, choć jego nie należy do mnie.- uniosłam się, czując pulsacje w głowie i lekkie rozmazywanie obrazu.
-Kłamiesz.- wysyczał, zaczęłam mówić:
-Nie kła...- ale urwałam, tracąc poczucie w nogach i udając wprost na drewnianą podłogę, widząc już tylko ciemność.CIEMNOŚĆ . Ciemność i nic więcej. Czy ja UMARŁAM? Ale... to stało się za wcześnie. Nie teraz. Nie zdążyłam się pożegnać. Listy. Nie wysłałam listów. Błagam, jeszcze nie. Pożegnam się i dam instrukcję i wtedy mogę odejść. Ale... CIEMNOŚĆ.
. . . . . .
Nie wiem ile to trwało, zanim podniosłam powieki. Nie myślcie sobie, że było to łatwe. Wręcz przeciwnie, sprawiały wrażenie jakbym miała je sklejone. Wysiłek ten i tak poszedł na marne, bo po chwili je zamknęłam, rażona niesamowicie jasnych światłem. Ja chyba naprawdę umarłam. Odczekałam parę sekund i na nowo otworzyłam swoje od pewnego czasu ciemnobrązowe oczy. Tym razem się nie poddałam. Wytrzymałam ostre światło, dopóki moje źrenice przyzwyczaiły się do tego stopnia jasności. Rozejrzałam się powoli po sali i wszędzie zobaczyłam biel. Po chwili uświadomiłam sobie, że leżę na łóżku, a do mojego ciała podpięte jest tysiące kabelków. Czyli żyję, niestety. Chyba....
Znowu przymknęłam oczy, powstrzymując łzy. Po chwili jednak zorientowałam się, że ktoś trzyma moją rękę. Zaskoczyłam się, bo nie miałam już nikogo bliskiego. Musiałam to sprawdzić i w tym celu otworzyłam oczy, przekręcając głowę w lewą stronę. Nie uwierzycie kogo tam zobaczyłam. Obok mnie siedział na szpitalnym krześle z opuszczoną głową Max. Ścisnęłam jego dłoń z całych sił, które miałam, a było ich na prawdę niewiele. Czułam się jak wrak człowieka. Wiedziałam, że niedużo brakuje mi do końca.
Gdy tylko poczuł mój wysiłek podniósł głowę. On płakał. Naprawdę płakał. Łzy leciały mu strumieniem z oczu na zatroskaną twarz. Nigdy go takiego nie widziałam.
-Boże, Lia! Myślałem... myślałem, że nie ży-y-jesz. Tak się martwiłem. To moja wina. Przepraszam. Ja nie chciałem cię....- zaczął mówić rozżalonym głosem. Przerwałam mu:
-Ma-a-x.- zaczęłam ledwo, co mówiąc. Zaczerpnęłam głęboki oddech i kontynuowałam- To nie jest twoja wina. I to ja ciebie przepraszam, że dopiero teraz ci to mówię. To wszystko przez chorobę. Jestem chora. Na białaczkę.- skończyłam swoją wypowiedź, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Spojrzałam na jego zapłakaną twarz. Wiedziałam, że mnie kocha, jednak ja nie potrafiłam odwzajemnić jego uczuć. Kochałam Harrego i to jemu oddałam swoje serce.
Max milczał. Nie mogłam znieść tej ciszy.
-Mas, powiedz coś, proszę.- wydukałam na ostatkach sił. Chwilę milczał, potem spojrzał na mnie współczującymi i pełnymi żalu oczyma i zapytał:
-Ile?
-Ponad 4 lata.- odpowiedziałam i poczułam, że świat zaczyna się kręcić. W głowie mi wirowało, a po chwili usłyszałam nieprzyjemny głos maszyny, do której byłam podłączona. Oczy mimowolnie mi się zamykały, jednak próbowałam z nimi walczyć. Max, gdy tylko zauważył co się dzieje, natychmiast wybiegł z sali i zawoł personel, który już po kilku sekundach znalazł się przy mnie i próbował ratować mi życie. Widziałam tylko rozmazany obraz. Bez przerwy ktoś coś do mnie mówił, wydawał polecenia, których praktycznie nie rozumiałam, bo odbijamy się echem w mojej głowie. Nie wiem co lekarze zrobili, ale chyba mnie uratowali, bo zasnęłam. CIEMNOŚĆ.
Nie wiem ile to trwało. Ile spałam? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że gdy po raz pierwszy się tu obudziłam było jasno, a teraz nie widzę nic. Jest chyba noc. Tak, na pewno. Tak samo jak wtedy, ktoś ściskał delikatnie moją bladą dłoń. Byłam wręcz pewna, że to Max. Nie spał.
-Lia?- spytał nie pewnie, gdy zauważył, że się obudziłam. Kiwnęłam głową, a on dodał szybko- Idę po lekarza. Zaraz wrócę.- i już go nie było. Za niecałą minutę, może mniej do sali wszedł lekarz, zapalił światło, które poraziło moje źrenice i byłam zmuszona je zamknąć. Jednak nie na długo, bo po chwili znów obserwowałam czynności, wykonywane przez lekarza. Sprawdzał coś na mojej karcie, potem coś dopisał, a następnie zerknął jeszcze na monitor urządzenia, który przed moim zaśnięciem niemiłosiernie pikał. Na sam koniec doktor Moon spojrzał na mnie, po czym siadł na krześle obok, które jeszcze przed paroma minutami zajmował Max.
-Nathalie, będę mówił prostu z mostu. Nie chcę owijać w bawełnę.- kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem, a on dalej kontynuował.- Musisz podjąć decyzję. Musisz wznowić leczenie, bo w innym wypadku to...
-Koniec.- dokończyłam za niego, widząc jak te słowa trudno mu przechodzą przez gardło.- Wiem, ja to wszystko wiem. Jestem gotowa na śmierć.
-Ale...-zaczął doktor.
-To moja ostateczna decyzja. Proszę, niech pan ją uszanuje.- lekarz kiwnął delikatnie, choć nie chętnie głową, na znak, że się zgadza. Potem uścisnął moją kruchą dłoń, spojrzał mi w oczy i skierował się do drzwi, jednak w ostatniej chwili do zatrzymałam:
-Tylko niech ta rozmowa pozostanie między nami. Ja sama to załatwię. Chcę osobiście przedstawić im swoją wolę i się pożegnać.
-Dobrze, ale wiesz, zawsze możesz zmienić zdanie, tylko musisz się pospieszyć. A od razu zacznę szukać dawcy szpiku.
-Nie, nie chcę. Niech mi pan jeszcze powie, ile pozostało mi czasu?- poprosiłam.
-Dokładnie nie jestem w stanie Ci tego powiedzieć. Maksymalnie tydzień.- Kiwnęłam głową. 7 DNI ŻYCIA, a potem KONIEC.
-Niech pan zawoła Maxa.
-Powinnaś odpoczywać, nie...-zaczął.
-Proszę. To potrwa tylko chwilę.- przerwałam mu, po czym skinął głową i wyszedł z sali. Przez okna widziałam jak lekarz rozmawia z Max'em, po czym odchodzi w kierunku swojego gabinetu, a Max wchodzi do mojej sali. Zamknął drzwi, stanął i popatrzył na mnie wzrokiem pełnym nadziei, chyba na to, bym zmieniła zdanie. Lekkim gestem ręki wskazałam na krzesełko. Zrozumiał i usiadł. Zaczerpnęłam głęboki oddech i zaczęłam mówić:
-Max, mam do ciebie prośbę.- spojrzałam w jego oczy, smutny bacznie mi się przyglądał.
-Spełnię każdą rzecz, o którą mnie poprosisz.
-W tej czarnej torbie, która leży pod tym łóżkiem w bocznej małej kieszonce znajdują się listy. Wyjmij je.- wydałam polecenie, które błyskawicznie wykonał. Trzymając je w ręku, nie pewnie na nie spoglądał.
-Co mam z nimi zrobić?- zapytał.
-Na tym pierwszym liście napisany jest adres i nazwisko: Louis Tomlinson. Na reszcie kopert napisane jest tylko imię. Jedź do Londynu, znajdź ten adres, a potem Louisa. Daj mu te wszystkie listy i każ przeczytać tylko swój list. Resztę listów niech da odpowiednim osobą, ale w odpowiednim czasie. Dam mu wskazówkę, a dokładniej ty dasz. Oni listy będą mogli przeczytać dopiero, gdy zapadnę w śpiączkę lub gdy po prostu umrę. A, i nie mów nikomu gdzie jestem.
-Lia, rozumiem. Ale wiedz, że możesz zawsze zmienić zdanie i wcale nie musisz się jeszcze z nimi żegnać.
-Nie, Max. Zrozum, że nie zmienię decyzji. Proszę Cię tylko, żebyś spełnił to o co Cię proszę.
-Dobrze. Lia powiedz mi, ile czasu ci zostało.- poprosił.
-7 dni, maksymalnie.
-To ja może pojadę już od razu.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie. I ŻEGNAJ Max.- powiedziałam.
-Lia, my się jeszcze zobaczymy. Na pewno. Więc DO ZOBACZENIA.
Wyszedł z sali i pojechał do Londynu z moimi ostatnimi prośbami.
. . . . . . . .
*perspektywa Max'a*
Kurwa! Nie wierzę. Cholernie żałuję, że wtedy rozmawiałem z siostrą na ich temat. Gdyby nie to, że Harry całował się z Ritą, to Lia by się nie poddała. Walczyła by o życie i nie chciałaby umierać. A teraz? Wszystko stracone. Trzeba to jakoś odkręcić. Nie mogę pozwolić, żeby osoba, którą kocham odeszła. Mimo że wiem, że nigdy już nie będziemy razem, bo jej uczucie od mnie wygasło to chcę jej dobra. Bo dobro ukochanej osoby jest dla mnie najważniejsze.
Jadę już do Londynu od ponad 2 godzin. Za kilka minut będzie godzina 9 rano, a na miejsce dojadę może za jakieś 1,5 godziny. Mam nadzieję, że Louis będzie w domu, a jak wrócę do Lii to będzie ona żyła.
Droga minęła mi dość szybko. O 10. 43 byłem pod wskazanym adresem. Wysiadłem z auta i skierowałem się do bramy. Nacisnąłem domofon, a po chwili usłyszałem roześmiany głos:
-Słucham? W czym mogę pomóc?
-Jak się nazywasz?- spytałem, a głos w domofonie przestał się śmiać.
-Co? Jak to nie wiesz?
-Pytam się, jak?!
-Yyy, Louis Tomlinson.- odpowiedział. Jak dobrze.
-Jesteś sam w domu?- zadałem kolejne pytanie.
-A co to za przesłuchanie? Na żarty ci się wzięło? Uważaj, bo zaraz po ochronę zadzwonię.- zagroził Louis.
-To ty lepiej uważaj. Przysłała mnie Lia.- powiedziałem, a w słuchawce nastała cisza, jednak po chwili usłyszałem ciche "Chodź". Brama została otworzona, po czym wszedłem i skierowałem się w kierunku drzwi, z których po chwili wyłonił się dość wysoki brunet w bluzce w paski ze zdziwieniem malowanym na twarzy.
-Naprawdę Lia cię tu przysłała?- zapytał niepewny.
-Tak. Mam coś dla ciebie. Jesteś sam.
-Tak. Zapraszam.- powiedziała i zaraz za nim wszedłem do środka. Skierowaliśmy się na drugie piętro, po czym weszliśmy do jak mniemam jego pokoju. Zajęliśmy miejsca na skórzanej kanapie, a ja przeszedłem od razu do rzeczy.
-Nazywam się Max. Jestem starym kumplem Nathalie. Przysłała mi ona do ciebie, abym przekazał ci te listy.- powiedziałem, podając mu 7 kopert.- Jedna jest dla ciebie, którą masz przeczytać teraz. Pozostałe są podpisane, ale nikomu masz ich nie dawać na razie. Lia powiedziała, że gdy nadejdzie odpowiedni czas dostaniesz wiadomość, która będzie najprawdopodobniej ode mnie. Jak myślę, wiesz, że Lia jest chora.
-Tak wiem. Jednak boję się przeczytać ten list, bo domyślam się co tam mogę znaleźć.- powiedział, ale potem jednak otworzył kopertę i zaczął czytać.
*perspektywa Louisa*
Cała ta sytuacja jest dla mnie naprawdę trudna. Boję się treści tego listu jak cholera. Mimo to chcę go przeczytać. Otworzyłem delikatnie śnieżnobiałą kopertę zaadresowaną do mnie i zacząłem czytać tekst napisany starannym pismem Lii.
Instrukcja dla Louisa
Pragnę dać Ci kilka wskazówek na udane życie.
1. Najlepiej dla Ciebie byłoby zapomnieć o mnie na zawsze, jeżeli to potrafisz- to uczyń to. Będzie Ci łatwiej.
2. Łap życie za rogi i ciesz się chwilą. Nie myśl o tym co było, ani o tym co się zdarzyło. Udawaj, że tego nie było. Myśl o teraźniejszości i swojej wielkiej przyszłości.
3. Kochaj jak najmocniej potrafisz i obiecaj, że jej nigdy nie zostawisz, bo masz ogromny skarb- Eleanor.
4. Śmiej się z życia tak jak do tej pory!
5. Kochaj te swoje Marchewki!
6. Trzymaj się swojego stylu, nie zwracaj na innych uwagi.
7. Rozwijaj się dalej muzycznie i podbijaj świat swoim talentem.
8. Żyj jak najdłużej.
9. Bądź jak najlepszy dla swoich bliskich.
10. Walcz o to, co jest dla ciebie ważne i nigdy się nie poddawaj.
PS. Louis pamiętaj, że nawet gdy odejdę będę zawsze blisko was. Będę waszym Aniołem Stróżem, sprawującym nad wami opiekę i darzący was nieskończoną miłością.
Zacząłem płakać. Ryczeć jak małe dziecko. To takie piękne i smutne. Dlaczego to akurat ją musiało spotkać. Taką utalentowaną kruszynkę.
-Ona przerwała leczenie.- powiedział Max, wybudzając mnie z myśli.
-Co? Jak to?- spytałem załamany.
-Powiedziała, że już nie zmieni decyzji. Trzeba by cudu, by ją przekonać. A nie ma wiele czasu, praktycznie nie ma go w ogóle.
-Ile?- spytałem.
-7 dni, maksymalnie.
-Nie mogę w to uwierzyć. Muszę się z nią spotkać. Gdzie ona jest?- spytałem zdesperowany.
-Przykro mi, ale ni mogę Ci nic powiedzieć. Nathalie mnie o to prosiła. Powiem tylko tyle, że jest w szpitalu i, że będę przy niej do ostatniego oddechu.- zaświadczył gość.
-Błagam, musimy wiedzieć. Przecież Harry on... on ją kocha. Jesteśmy w stanie jej pomóc.
-Wydaje mi się, że ona nie chce już go spotkać przez tą ostatnią sytuację. Lia chce odejść w świadomości, że musieli się rozstać, ale nie dlatego, że on ją zdradził. Po prostu przez różnorodność ich światów.
-Ale ta sytuacja była jedną wielką pomyłką. To był podstęp!- krzyknąłem zdenerwowany.
-Domyślam się. Widziałem jak Harry ją kocha, a ona jego. To prawdziwa miłość. Ale chyba nie ma szans na istnienie. Mimo to spróbuje jeszcze z nią porozmawiać.
-Mam nadzieję, że uda Ci się ją przekonać.
-Ja też mam taką nadzieję. Dobra, będę się zbierał.
-Jasne, pozdrów ją ode mnie. I dziękuję Ci, że fatygowałeś się tutaj.
-Dla Lii wszystko. Cześć.- pożegnał się i wyszedł, a ja wróciłem do swojego pokoju, by znów przeczytać list. Sięgnąłem po kopertę, z której nagle wyleciała kolejna kartka. Otworzyłem ją i zacząłem czytać.
Popłakałem się po raz drugi tego dnia. Taka kochana, a taka bezbronna.
Otarłem łzy i sprytnie schowałem resztę listów przed domownikami. Dotrzymam obietnicy i reszta otrzyma swoje listy w odpowiednim czasie. Jak dostanę informacje od Lii. Obiecuję.
C.D.N.
Przepraszam was, że tak długo to trwało, ale sami wiecie nauka i inne zajęcia, co wiąże się z małą ilością czasu. No ale nic.
Jak się wam podoba dwudziestka?!
Komentujcie i oceniajcie rozdziały!
Proszę, was.
Pozdrawiam, Dija :)
Było południe, a dokładniej godzina 12.23, gdy po raz pierwszy do drzwi domu od chwili mojego zamieszkania w nim zadzwonił dzwonek. Wstałam z łóżka, na którym leżałam od dobrej godziny, po spakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy w razie nagłej konieczności udania się do szpitala. Zbiegłam po skrzypiących, drewnianych schodach i nie patrząc przez wizjer otworzyłam drzwi. To co tam ujrzałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ale po nim mogłam się tego spodziewać, mimo tej ostatniej akcji w londyńskim supermarkecie. Gdy tylko zobaczyłam szyderczo uśmiechającego się Maxa od razu ciśnienie mi podskoczyło. Chciałam zatrzasnąć drzwi, ale sprytniejszy i pewny mojej reakcji Thompson wślizgnął się do środka. Staliśmy przez chwilę i wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Nie miałam siły na kolejne kłótnie. Chciałam w pokoju z wszystkimi się POŻEGNAĆ i ODEJŚĆ...
-A nie mówiłem? Wiedziałem, że wrócisz. Do mnie. Kochasz Cię nadal.- powiedział pewny swojej fałszywej wypowiedzi.
-Nie wróciłam ani dla ciebie, ani z twojego powodu. Nie kocham cię, zrozum. Moje SERCE należy do kogoś innego, choć jego nie należy do mnie.- uniosłam się, czując pulsacje w głowie i lekkie rozmazywanie obrazu.
-Kłamiesz.- wysyczał, zaczęłam mówić:
-Nie kła...- ale urwałam, tracąc poczucie w nogach i udając wprost na drewnianą podłogę, widząc już tylko ciemność.CIEMNOŚĆ . Ciemność i nic więcej. Czy ja UMARŁAM? Ale... to stało się za wcześnie. Nie teraz. Nie zdążyłam się pożegnać. Listy. Nie wysłałam listów. Błagam, jeszcze nie. Pożegnam się i dam instrukcję i wtedy mogę odejść. Ale... CIEMNOŚĆ.
. . . . . .
Nie wiem ile to trwało, zanim podniosłam powieki. Nie myślcie sobie, że było to łatwe. Wręcz przeciwnie, sprawiały wrażenie jakbym miała je sklejone. Wysiłek ten i tak poszedł na marne, bo po chwili je zamknęłam, rażona niesamowicie jasnych światłem. Ja chyba naprawdę umarłam. Odczekałam parę sekund i na nowo otworzyłam swoje od pewnego czasu ciemnobrązowe oczy. Tym razem się nie poddałam. Wytrzymałam ostre światło, dopóki moje źrenice przyzwyczaiły się do tego stopnia jasności. Rozejrzałam się powoli po sali i wszędzie zobaczyłam biel. Po chwili uświadomiłam sobie, że leżę na łóżku, a do mojego ciała podpięte jest tysiące kabelków. Czyli żyję, niestety. Chyba....
Znowu przymknęłam oczy, powstrzymując łzy. Po chwili jednak zorientowałam się, że ktoś trzyma moją rękę. Zaskoczyłam się, bo nie miałam już nikogo bliskiego. Musiałam to sprawdzić i w tym celu otworzyłam oczy, przekręcając głowę w lewą stronę. Nie uwierzycie kogo tam zobaczyłam. Obok mnie siedział na szpitalnym krześle z opuszczoną głową Max. Ścisnęłam jego dłoń z całych sił, które miałam, a było ich na prawdę niewiele. Czułam się jak wrak człowieka. Wiedziałam, że niedużo brakuje mi do końca.
Gdy tylko poczuł mój wysiłek podniósł głowę. On płakał. Naprawdę płakał. Łzy leciały mu strumieniem z oczu na zatroskaną twarz. Nigdy go takiego nie widziałam.
-Boże, Lia! Myślałem... myślałem, że nie ży-y-jesz. Tak się martwiłem. To moja wina. Przepraszam. Ja nie chciałem cię....- zaczął mówić rozżalonym głosem. Przerwałam mu:
-Ma-a-x.- zaczęłam ledwo, co mówiąc. Zaczerpnęłam głęboki oddech i kontynuowałam- To nie jest twoja wina. I to ja ciebie przepraszam, że dopiero teraz ci to mówię. To wszystko przez chorobę. Jestem chora. Na białaczkę.- skończyłam swoją wypowiedź, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Spojrzałam na jego zapłakaną twarz. Wiedziałam, że mnie kocha, jednak ja nie potrafiłam odwzajemnić jego uczuć. Kochałam Harrego i to jemu oddałam swoje serce.
Max milczał. Nie mogłam znieść tej ciszy.
-Mas, powiedz coś, proszę.- wydukałam na ostatkach sił. Chwilę milczał, potem spojrzał na mnie współczującymi i pełnymi żalu oczyma i zapytał:
-Ile?
-Ponad 4 lata.- odpowiedziałam i poczułam, że świat zaczyna się kręcić. W głowie mi wirowało, a po chwili usłyszałam nieprzyjemny głos maszyny, do której byłam podłączona. Oczy mimowolnie mi się zamykały, jednak próbowałam z nimi walczyć. Max, gdy tylko zauważył co się dzieje, natychmiast wybiegł z sali i zawoł personel, który już po kilku sekundach znalazł się przy mnie i próbował ratować mi życie. Widziałam tylko rozmazany obraz. Bez przerwy ktoś coś do mnie mówił, wydawał polecenia, których praktycznie nie rozumiałam, bo odbijamy się echem w mojej głowie. Nie wiem co lekarze zrobili, ale chyba mnie uratowali, bo zasnęłam. CIEMNOŚĆ.
Nie wiem ile to trwało. Ile spałam? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że gdy po raz pierwszy się tu obudziłam było jasno, a teraz nie widzę nic. Jest chyba noc. Tak, na pewno. Tak samo jak wtedy, ktoś ściskał delikatnie moją bladą dłoń. Byłam wręcz pewna, że to Max. Nie spał.
-Lia?- spytał nie pewnie, gdy zauważył, że się obudziłam. Kiwnęłam głową, a on dodał szybko- Idę po lekarza. Zaraz wrócę.- i już go nie było. Za niecałą minutę, może mniej do sali wszedł lekarz, zapalił światło, które poraziło moje źrenice i byłam zmuszona je zamknąć. Jednak nie na długo, bo po chwili znów obserwowałam czynności, wykonywane przez lekarza. Sprawdzał coś na mojej karcie, potem coś dopisał, a następnie zerknął jeszcze na monitor urządzenia, który przed moim zaśnięciem niemiłosiernie pikał. Na sam koniec doktor Moon spojrzał na mnie, po czym siadł na krześle obok, które jeszcze przed paroma minutami zajmował Max.
-Nathalie, będę mówił prostu z mostu. Nie chcę owijać w bawełnę.- kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem, a on dalej kontynuował.- Musisz podjąć decyzję. Musisz wznowić leczenie, bo w innym wypadku to...
-Koniec.- dokończyłam za niego, widząc jak te słowa trudno mu przechodzą przez gardło.- Wiem, ja to wszystko wiem. Jestem gotowa na śmierć.
-Ale...-zaczął doktor.
-To moja ostateczna decyzja. Proszę, niech pan ją uszanuje.- lekarz kiwnął delikatnie, choć nie chętnie głową, na znak, że się zgadza. Potem uścisnął moją kruchą dłoń, spojrzał mi w oczy i skierował się do drzwi, jednak w ostatniej chwili do zatrzymałam:
-Tylko niech ta rozmowa pozostanie między nami. Ja sama to załatwię. Chcę osobiście przedstawić im swoją wolę i się pożegnać.
-Dobrze, ale wiesz, zawsze możesz zmienić zdanie, tylko musisz się pospieszyć. A od razu zacznę szukać dawcy szpiku.
-Nie, nie chcę. Niech mi pan jeszcze powie, ile pozostało mi czasu?- poprosiłam.
-Dokładnie nie jestem w stanie Ci tego powiedzieć. Maksymalnie tydzień.- Kiwnęłam głową. 7 DNI ŻYCIA, a potem KONIEC.
-Niech pan zawoła Maxa.
-Powinnaś odpoczywać, nie...-zaczął.
-Proszę. To potrwa tylko chwilę.- przerwałam mu, po czym skinął głową i wyszedł z sali. Przez okna widziałam jak lekarz rozmawia z Max'em, po czym odchodzi w kierunku swojego gabinetu, a Max wchodzi do mojej sali. Zamknął drzwi, stanął i popatrzył na mnie wzrokiem pełnym nadziei, chyba na to, bym zmieniła zdanie. Lekkim gestem ręki wskazałam na krzesełko. Zrozumiał i usiadł. Zaczerpnęłam głęboki oddech i zaczęłam mówić:
-Max, mam do ciebie prośbę.- spojrzałam w jego oczy, smutny bacznie mi się przyglądał.
-Spełnię każdą rzecz, o którą mnie poprosisz.
-W tej czarnej torbie, która leży pod tym łóżkiem w bocznej małej kieszonce znajdują się listy. Wyjmij je.- wydałam polecenie, które błyskawicznie wykonał. Trzymając je w ręku, nie pewnie na nie spoglądał.
-Co mam z nimi zrobić?- zapytał.
-Na tym pierwszym liście napisany jest adres i nazwisko: Louis Tomlinson. Na reszcie kopert napisane jest tylko imię. Jedź do Londynu, znajdź ten adres, a potem Louisa. Daj mu te wszystkie listy i każ przeczytać tylko swój list. Resztę listów niech da odpowiednim osobą, ale w odpowiednim czasie. Dam mu wskazówkę, a dokładniej ty dasz. Oni listy będą mogli przeczytać dopiero, gdy zapadnę w śpiączkę lub gdy po prostu umrę. A, i nie mów nikomu gdzie jestem.
-Lia, rozumiem. Ale wiedz, że możesz zawsze zmienić zdanie i wcale nie musisz się jeszcze z nimi żegnać.
-Nie, Max. Zrozum, że nie zmienię decyzji. Proszę Cię tylko, żebyś spełnił to o co Cię proszę.
-Dobrze. Lia powiedz mi, ile czasu ci zostało.- poprosił.
-7 dni, maksymalnie.
-To ja może pojadę już od razu.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie. I ŻEGNAJ Max.- powiedziałam.
-Lia, my się jeszcze zobaczymy. Na pewno. Więc DO ZOBACZENIA.
Wyszedł z sali i pojechał do Londynu z moimi ostatnimi prośbami.
. . . . . . . .
*perspektywa Max'a*
Kurwa! Nie wierzę. Cholernie żałuję, że wtedy rozmawiałem z siostrą na ich temat. Gdyby nie to, że Harry całował się z Ritą, to Lia by się nie poddała. Walczyła by o życie i nie chciałaby umierać. A teraz? Wszystko stracone. Trzeba to jakoś odkręcić. Nie mogę pozwolić, żeby osoba, którą kocham odeszła. Mimo że wiem, że nigdy już nie będziemy razem, bo jej uczucie od mnie wygasło to chcę jej dobra. Bo dobro ukochanej osoby jest dla mnie najważniejsze.
Jadę już do Londynu od ponad 2 godzin. Za kilka minut będzie godzina 9 rano, a na miejsce dojadę może za jakieś 1,5 godziny. Mam nadzieję, że Louis będzie w domu, a jak wrócę do Lii to będzie ona żyła.
Droga minęła mi dość szybko. O 10. 43 byłem pod wskazanym adresem. Wysiadłem z auta i skierowałem się do bramy. Nacisnąłem domofon, a po chwili usłyszałem roześmiany głos:
-Słucham? W czym mogę pomóc?
-Jak się nazywasz?- spytałem, a głos w domofonie przestał się śmiać.
-Co? Jak to nie wiesz?
-Pytam się, jak?!
-Yyy, Louis Tomlinson.- odpowiedział. Jak dobrze.
-Jesteś sam w domu?- zadałem kolejne pytanie.
-A co to za przesłuchanie? Na żarty ci się wzięło? Uważaj, bo zaraz po ochronę zadzwonię.- zagroził Louis.
-To ty lepiej uważaj. Przysłała mnie Lia.- powiedziałem, a w słuchawce nastała cisza, jednak po chwili usłyszałem ciche "Chodź". Brama została otworzona, po czym wszedłem i skierowałem się w kierunku drzwi, z których po chwili wyłonił się dość wysoki brunet w bluzce w paski ze zdziwieniem malowanym na twarzy.
-Naprawdę Lia cię tu przysłała?- zapytał niepewny.
-Tak. Mam coś dla ciebie. Jesteś sam.
-Tak. Zapraszam.- powiedziała i zaraz za nim wszedłem do środka. Skierowaliśmy się na drugie piętro, po czym weszliśmy do jak mniemam jego pokoju. Zajęliśmy miejsca na skórzanej kanapie, a ja przeszedłem od razu do rzeczy.
-Nazywam się Max. Jestem starym kumplem Nathalie. Przysłała mi ona do ciebie, abym przekazał ci te listy.- powiedziałem, podając mu 7 kopert.- Jedna jest dla ciebie, którą masz przeczytać teraz. Pozostałe są podpisane, ale nikomu masz ich nie dawać na razie. Lia powiedziała, że gdy nadejdzie odpowiedni czas dostaniesz wiadomość, która będzie najprawdopodobniej ode mnie. Jak myślę, wiesz, że Lia jest chora.
-Tak wiem. Jednak boję się przeczytać ten list, bo domyślam się co tam mogę znaleźć.- powiedział, ale potem jednak otworzył kopertę i zaczął czytać.
*perspektywa Louisa*
Cała ta sytuacja jest dla mnie naprawdę trudna. Boję się treści tego listu jak cholera. Mimo to chcę go przeczytać. Otworzyłem delikatnie śnieżnobiałą kopertę zaadresowaną do mnie i zacząłem czytać tekst napisany starannym pismem Lii.
Drogi Louisie!
Z całego serca przepraszam Cię, że żegnam się z Tobą w taki sposób- przez list. Ale w chwili, gdy ty go czytasz z pewnością leżę w szpitalu i nie jestem w stanie się z Tobą osobiście spotkać. W ogóle przepraszam, że piszę Ci ten list, bo z pewnością już dawno o mnie zapomnieliście i całej tej chorej sytuacji. Ale ja tak nie potrafię. Chciałam odejść w zgodzie z wszystkimi bliskimi mi osobami. Postanowiłam zostawić Ci po sobie jakąś pamiątkę i dlatego do listu dołączam instrukcję. Mam nadzieję, że weźmiesz sobie ją do serca.
Instrukcja dla Louisa
Pragnę dać Ci kilka wskazówek na udane życie.
1. Najlepiej dla Ciebie byłoby zapomnieć o mnie na zawsze, jeżeli to potrafisz- to uczyń to. Będzie Ci łatwiej.
2. Łap życie za rogi i ciesz się chwilą. Nie myśl o tym co było, ani o tym co się zdarzyło. Udawaj, że tego nie było. Myśl o teraźniejszości i swojej wielkiej przyszłości.
3. Kochaj jak najmocniej potrafisz i obiecaj, że jej nigdy nie zostawisz, bo masz ogromny skarb- Eleanor.
4. Śmiej się z życia tak jak do tej pory!
5. Kochaj te swoje Marchewki!
6. Trzymaj się swojego stylu, nie zwracaj na innych uwagi.
7. Rozwijaj się dalej muzycznie i podbijaj świat swoim talentem.
8. Żyj jak najdłużej.
9. Bądź jak najlepszy dla swoich bliskich.
10. Walcz o to, co jest dla ciebie ważne i nigdy się nie poddawaj.
PS. Louis pamiętaj, że nawet gdy odejdę będę zawsze blisko was. Będę waszym Aniołem Stróżem, sprawującym nad wami opiekę i darzący was nieskończoną miłością.
Zacząłem płakać. Ryczeć jak małe dziecko. To takie piękne i smutne. Dlaczego to akurat ją musiało spotkać. Taką utalentowaną kruszynkę.
-Ona przerwała leczenie.- powiedział Max, wybudzając mnie z myśli.
-Co? Jak to?- spytałem załamany.
-Powiedziała, że już nie zmieni decyzji. Trzeba by cudu, by ją przekonać. A nie ma wiele czasu, praktycznie nie ma go w ogóle.
-Ile?- spytałem.
-7 dni, maksymalnie.
-Nie mogę w to uwierzyć. Muszę się z nią spotkać. Gdzie ona jest?- spytałem zdesperowany.
-Przykro mi, ale ni mogę Ci nic powiedzieć. Nathalie mnie o to prosiła. Powiem tylko tyle, że jest w szpitalu i, że będę przy niej do ostatniego oddechu.- zaświadczył gość.
-Błagam, musimy wiedzieć. Przecież Harry on... on ją kocha. Jesteśmy w stanie jej pomóc.
-Wydaje mi się, że ona nie chce już go spotkać przez tą ostatnią sytuację. Lia chce odejść w świadomości, że musieli się rozstać, ale nie dlatego, że on ją zdradził. Po prostu przez różnorodność ich światów.
-Ale ta sytuacja była jedną wielką pomyłką. To był podstęp!- krzyknąłem zdenerwowany.
-Domyślam się. Widziałem jak Harry ją kocha, a ona jego. To prawdziwa miłość. Ale chyba nie ma szans na istnienie. Mimo to spróbuje jeszcze z nią porozmawiać.
-Mam nadzieję, że uda Ci się ją przekonać.
-Ja też mam taką nadzieję. Dobra, będę się zbierał.
-Jasne, pozdrów ją ode mnie. I dziękuję Ci, że fatygowałeś się tutaj.
-Dla Lii wszystko. Cześć.- pożegnał się i wyszedł, a ja wróciłem do swojego pokoju, by znów przeczytać list. Sięgnąłem po kopertę, z której nagle wyleciała kolejna kartka. Otworzyłem ją i zacząłem czytać.
To znowu ja, Lia. Nie wiedziałam czy włożyć tą kartkę do tej koperty czy nie. To była dla mnie trudna decyzja, jednak mam nadzieję, że słuszna. Chociaż teraz pewnie żałuję, że tak postąpiłam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Tak na prawdę nazywam się Nathalie Payne. Czy coś Ci to mówi? Tak, Louis. Jestem rodziną z Liam'em, a mianowicie jestem jego rodzoną siostrą.
Pamiętam, że gdy po raz pierwszy Harry zaprosił mnie do waszego domu nie wiedziałam, że zna się z Liamem. Wówczas nie wiedziałam czym dokładnie zajmuje się mój brat, bo od 5 lat nie utrzymywałam z nim kontaktu. Od chwili śmierci rodziców. Wyobraź sobie, jaki szok przeżyłam gdy go zobaczyłam. Liam osiągnął taki sukces i miał tylu wspaniałych przyjaciół, podczas gdy ja swoje życie spędzałam w domu dziecka, bo nikt mnie nie chciał. Byłam niekochana. Tamtego dnia od razu go poznałam, a on mnie nie. Przedstawił mi się zwyczajnie, a ja chciałam mu prosto w twarz wykrzyczeć to co o nim myślę. Jednak tego nie zrobiłam. Czułam do niego niechęć, ale on nie był mi dłużny. Nie wiem dlaczego, ale wciąż na początku się mnie czepiał i upokarzał. Stąd nasze kłótnie. Potem nasze stosunki się trochę polepszyły. Wiele razy pragnęłam mu powiedzieć, że jestem jego siostrą. Ale zważywszy na moją chorobę wciąż się od tego powstrzymywałam. Chciałam by wiedział, że jego siostra żyje sobie gdzieś tam w wielkim świecie i jest w pełni zdrowa, niż, że jego siostra jest obok niego, ale całkiem daleko. Taka sama, lecz obca i poważnie chora.
Dobrze, wystarczy i tak za dużo napisałam.
Ps. Louis, pamiętaj tylko o moich instrukcjach!
Wiecznie żyjąca i cały czas uśmiechnięta.
Żegnaj, mój przyjacielu.
Nathalie Wiliamson. :) :*
Popłakałem się po raz drugi tego dnia. Taka kochana, a taka bezbronna.
Otarłem łzy i sprytnie schowałem resztę listów przed domownikami. Dotrzymam obietnicy i reszta otrzyma swoje listy w odpowiednim czasie. Jak dostanę informacje od Lii. Obiecuję.
C.D.N.
Witajcie kochane skarby moje. Tak jak obiecałam jest 20 rozdział w weekend.
Przepraszam was, że tak długo to trwało, ale sami wiecie nauka i inne zajęcia, co wiąże się z małą ilością czasu. No ale nic.
Jak się wam podoba dwudziestka?!
Komentujcie i oceniajcie rozdziały!
Proszę, was.
Pozdrawiam, Dija :)