poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 1 Korzystaj z dziś, bo może nie być jutra. Rzeczywistość jest ch*jowa, a do tego smutna...


Rozdział 1

Korzystaj z dziś, bo może nie być jutra. Rzeczywistość jest ch*jowa, a do tego smutna...

muzyka:



1 lipiec 2012- poniedziałek ( godziny popołudniowe )
* narracja 3- osobowa*

Na pozór twarda, a w środku krucha.  Na pozór zbuntowana, wulgarna, chamska, a tak naprawdę- skrzywdzona, nieufna, samotna. Dostała od życia w dupę i wciąż próbuje się pozbierać. Próbuje zakończyć stare życie, a rozpocząć nowe. Walizki ma już spakowane. Pokój posprzątany. W szafkach nie ma już ani jednej jej rzeczy. Samolot ma za 5 h i jest gotowa rozpocząć nowe życie. Ubrana na czarno (http://urstyle.pl/styl/Patrys33/stylizacja/rockowa-stylizacja-5/) idzie się pożegnać. Musi przed wyjazdem odwiedzić kilka miejsc.


Szpital. Chyba nikt nie lubi tu przychodzić. No bo, przecież co w tym takiego fajnego.? Natomiast ona wręcz nie cierpi tego miejsca. Dlaczego? Zaraz się dowiecie.



*perspektywa Lii*

Gabinet 105. To tu urzęduje mój wyrok- doktor Moon.
Decyzja sądu statecznego- co wygra?:
wyzdrowiejesz vs. to koniec, śmierć- pozostał ci 1 rok życia.
Mam nadzieje, że to pierwsze. Ok. Wchodzę, nie ma co przedłużać.

- Dzień dobry.
- O witaj, panno Payne!- powiedział uradowany, szczerze mówiąc nie wiem z jakiego powodu mężczyzna w średnim wieku.
- Teraz już nie Payne, a Williamson. - odrzekłam ze smutkiem w głosie. 
- A to dlaczego?- spytał zaskoczony Fredy ( tak miał na imię, jesteśmy na "ty" )
- Zmieniłam nazwisko, nie lubię go. Więc teraz jestem Nathalie Williamson.
- No dobrze Lio. Mam dwie wiadomości dla ciebie. Jedną dobrą, a drugą ...
- ... złą, czyż nie prawda?- przerwałam mu.
- Tak.
- Czegoż mnie to nie dziwi. - bardziej oznajmiłam, niż zapytałam.
- No to, od której wiadomości zacząć.
- Wal tą dobrą.
- Jest nowy lek na białaczkę. Możesz jeszcze być całkiem zdrowa. - gdy to powiedział, byłam po prostu w niebie. Choruje już 3 lata. Na początku leki działały, ale jakiś miesiąc temu przestały. Leżałam w szpitalu prawie 2 tygodnie. Bez leków pozostał mi jakiś rok życia. Jest to dla mnie najlepsza informacja od jakichś 3 lat. Ale, przecież zawsze jest jakieś "ale", a w tym przypadku ta zła wiadomość.
- Bardzo się cieszę. Ale, jaka w takim razie jest ta zła informacja?
- Otóż, chodzi o to, że lek ten na 2 miesiące kosztuje 20 tys.
- Słucham, ile?- zapytałam z przerażeniem w głosie. Przecież skąd ja wezmę tyle kasy.?
- 20 tys. na 2 miesiące.- powtórzył
- Wiem, słyszałam. Tylko, skąd ja wezmę te 20 tys.?
- Nie 20, tylko 80 tys., lek ten będziesz musiała brać przez 10 miesięcy co najmniej.
- Ale mnie nie stać.
- Wiem, o tym, dlatego mam już kilka pomysłów w jaki sposób możemy zebrać te pieniądze. Oczywiście pomogę ci.
- Dziękuję. Ale jakie to sposoby?
- Pierwszy to taki, że zgłosimy się do Fundacji " Pomóż chorym", która na siedzibę w Londynie, a z tego co wiem to będziesz tam teraz mieszkać. A drugi to, że będziesz dawała występy taneczne i małe koncerty w klubie kolegi mojej córki. Ona też mieszka w Londynie i jest w twoim wieku. Na pewno ci pomoże. W taki sposób pieniądze zbierzemy dość szybko.
- Dobrze, zgadzam się. Nawet na te występy. Ale, co do tej fundacji, to nie chcę, żeby ujawniała moich danych, ani pokazywała żadnych zdjęć. Dobrze?
- No dobrze. To jakoś da się załatwić. W takim razie ja się zajmę sprawą fundacji, a tobie przekażę numer mojej córki i spotkasz się z nią w Londynie.- powiedział, po czym podał mi karteczkę w numerem jego córki, niejakiej Rose.
- Bardzo Ci dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. 
- Nie masz za co dziękować. To na tyle. Do widzenia i powodzenia.
- Nie dziękuję. Do zobaczenia.
Czyli, jak na razie mam szansę na wyzdrowienie. Tylko potrzebne jest aż 80 tys.. Nie mam pojęcia, kiedy uda mi się do zebrać. Ale najważniejsze jest to, że jeszcze mogę wyzdrowieć. Teraz pozostało mi jeszcze pożegnać się z dwiema najważniejszymi osobami w moim życiu.

*narracja 3- osobowa* 
Uradowana szatynka udała się w stronę cmentarza. Dla wielu z nas smutne miejsce. Dla niej kiedyś też. Ale teraz pogodziła się ze śmiercią rodziców. A cmentarz uznała za ich nowy "dom", gdzie prawie codziennie przychodzi ich odwiedzać. Dziś wieczorem to się zmieni. Wyprowadza się i nie wie, kiedy znowu będzie mogła tu przyjść. Dlatego, właśnie ten wyjazd jest dla niej trudną decyzją. Boi się rozstawać z rodzicami po raz drugi.  I , mimo że ich nie ma przy niej fizycznie, to właśnie tu, na cmentarzu czuje, jakby byli przy niej. Wie, że teraz zawsze mają dla niej czas i, w każdej chwili może przyjść i z nimi porozmawiać. Tak jakby porozmawiać, bo ona tylko mówi, albo pyta, zwierza się im. I wie, że nikomu nie zdradzą jej tajemnic. Może dzielić się swoimi sukcesami i porażkami. Teraz Lia stoi nad marmurowym pomnikiem, a z jej oczu lecą małe, słone kropelki, przepełnione bólem, tęsknotą, strachem, niepewnością, miłością. Łza to 99% uczuć, a tylko 1% słonej cieczy. To chwila tylko dla niej i dla jej rodziców. Pożegnanie, ale takie nie do końca spełnione, bo oni cały czas pozostaną w jej sercu, myślach, będą przy niej cały czas, teraz już nigdy jej nie opuszczą. Nathalie siadła na ławeczce przy nagrobku i  zaczęła swoją rozmowę z rodzicami. Ona myśli, a jej rodzice odbierają od niej informacje tam u góry. Mówi im o tym co czuje, czego się boi, a oni nic nie mówiąc, nie robiąc dodają jej otuchy, wspierają. Na takiej rozmowie Lia spędziła dwie godziny i przyszedł czas na rozłąkę. Za 1,5 h ma samolot i musi się już zbierać. Wstała z ławki, otarła gorzkie łzy i wyszeptała ciche: " Kocham was i nigdy nie zapomnę", a później skierowała się do wyjścia, aby potem udać się do domu dziecka i na lotnisko.

* 15 minut później *
* Dom Dziecka *

 Weszła do pokoju, chwyciła w dłonie walizki i ostatnie raz rozejrzała się po pokoju, który przez 4 lata był jej domem. Czy będzie tęsknić? Chyba tak. Po jej policzku spłynęła  jedna łza,  którą otarła koniuszkiem palca i udała się pożegnać z opiekunami.

* 40 minut później *
* Lotnisko *

Wysiadła z czarnej taksówki, która zatrzymała się pod budynkiem lotniska i udała się na odprawę. Po skasowaniu biletu i przejściu przez bramkę poszła w kierunku maszyny, która miała ją zabrać do nowego życia, do lepszego jutra. Weszła na pokład samolotu i zajęła swoje miejsce. Po 10 minutach samolot wystartował, a wraz z nim lepsze życie Lii. Miejmy nadzieję.

Gotowa?
1... 2 ... 3...! Start!
Rozpoczęła nowe życie i nie ma odwrotu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz